Musimy zachować zdrowy rozsądek. W Polsce jest brak zaufania, że kto inny niż państwowe spółki może być dobrym partnerem do budowania koszyka energetycznego. A przecież partner nie musi być prywatny, tylko choćby komunalny, co w obrębie wytwarzania i dystrybucji mogłoby się sprawdzić. Bo blackout naprawdę nam grozi – mówi w wywiadzie Andrzej Grzyb, europoseł EPP, szef klubu PSL w Parlamencie Europejskim.
Ile Polska może ugrać na planowanej reformie unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS)? Bo mamy trochę straszenie Czarnym Ludem i kagańcem dla energetyki węglowej, a tak naprawdę to ostatni dzwonek, by powalczyć o kształt rynku emisji CO2 w latach 2021-2030. Zwłaszcza, że deklarujemy, że to wciąż węgiel ma być podstawą naszego miksu energetycznego.
Ambicje są różnie rozumiane. Myślący racjonalnie mówią: „nie unikniemy konieczności zmian w przemyśle związanych z ograniczeniem CO2”. To zresztą wynika ze zobowiązań podpisanego w Paryżu porozumienia klimatycznego. Ale z drugiej strony musi być zabezpieczenie przed ucieczką przemysłu poza granice UE, bo przecież nie tylko energetyka emituje CO2.
Plotki o przenosinach ArcelorMittal z Polski na Ukrainę już się pojawiły, choć Hindusi je zdementowali.
To dobry przykład, bo Mittal ma przecież swoje miejsca produkcji stali również poza Europą, nie jesteśmy jakimś wyjątkowym miejscem. Pytanie, czy rozstrzygnięcia EU ETS po 2020 r. będą stawiać na rozsądny protekcjonizm przemysłu, czy będą hurraoptymistyczne i spowodują, że niektóre firmy po prostu uciekną. W takie miejsca, gdzie podejście do handlu emisjami jest łagodniejsze.
Ale to nie zmniejszy emisji CO2, tylko przeniesie ją w inne miejsce.
Tyle tylko, że większość państw, do których potencjalnie można by przenieść taką produkcję zobowiązała się w porozumieniu paryskim do respektowania tego dokumentu. Ukraina też. Ale jeśli dodamy do tego koszty pracy niższe niż w Polsce… Spójrzmy na przemysł ceramiczny w Polsce. To 100 tys. miejsc pracy, które łatwo można przenieść stosunkowo blisko, np. na Białoruś. I będzie taniej. Ale gdyby np. Mittal wycofał się z Polski, to Jastrzębska Spółka Węglowa, która jest największym w UE producentem węgla koksowego, czyli bazy do produkcji stali, przestała by mieć podstawy do egzystowania. Bo to Mittal jest jej największym odbiorcą. Dlatego złożyliśmy poprawkę, by nie obciążać podwójnie sektora stalowego, który musiałby płacić zarówno za tzw. gazy odlotowe, jak i potem powtórne za ich spalanie. Pamiętajmy, że droższa stal odbije się na cenach w budownictwie czy motoryzacji, a także w stoczniach czy przy budowie rurociągów. To rachunek ciągniony.
A co z energetyką?
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że będziemy ją musieli zmienić. Część starych bloków węglowych będzie zamykana i zastępowana przez nowe moce o większej efektywności i niższej emisyjności. A polski węgiel kamienny jest eksploatowany coraz głębiej, koszty są coraz wyższe, a wiele krajów produkuje go metodą odkrywkową, co przekłada się na zróżnicowanie cen. Chcąc nadal spalać węgiel, musimy rozwijać nowe technologie. Dobrym pomysłem byłoby wykorzystanie kogeneracji, czyli produkcji w skojarzeniu prądu i ciepła. Ale musimy stawiać też na inne źródła niż węgiel. Pewną zachętą jest to, co znalazło się w projekcie reformy EU ETS – fundusze, które miałyby zachęcać do budowy mocy niewęglowych. I z tego powinniśmy korzystać. To m.in. fundusz modernizacyjny, ale też fundusz zmian strukturalnych wykorzystujący tereny pogórnicze. To istotne elementy wsparcia modernizacji naszej energetyki. Nie dostaniemy tych pieniędzy, jeśli będziemy chcieli stawiać tylko na węgiel.
Systemowo zablokowaliśmy wiatraki, ale w fotowoltaice czy biogazie moim zdaniem kwestia jest otwarta.
Wspomniał pan o porozumieniach paryskich. Nie ma pan wrażenia, że po wycofaniu się z nich USA Unia Europejska będzie chciała jeszcze bardziej zacisnąć klimatycznego pasa, choć odpowiada tylko za 11 proc. globalnej emisji CO2?
Pojawiła się nawet taka propozycja, ale szybko zduszona w zarodku. Zapytano: po co w pakiecie zimowym (projekty nowych dyrektyw energetycznych – red.) zapis o maksymalnej emisji nowych mocy wytwórczych na poziomie 550 g CO2/1 kWh, skoro można zapisać zero i budować tylko atom czy odnawialne źródła energii, które nie są emisyjne. Oczywiście, zmiany są potrzebne, co pokazał nam niedawno problem smogu w Polsce, choć do niego akurat duża energetyka przyczynia się w mniejszym stopniu. Ale jeśli nie zmodernizujemy wytwarzania ciepła, także w miastach, to problem nie zniknie. Będą też przeobrażenia w transporcie. Odchodzi się od diesli, sprzedaż w ostatnim czasie spadła o ok. 8 proc. Afery Volkswagena (fałszowanie danych o emisji CO2 – red.) nikt nie zapomni. Niemcy już zapowiedzieli, że po 2030 r. zaprzestaną rejestracji aut z silnikami spalinowymi. To wymusi kierunek zmian. Kolejnym wyzwaniem jest elektromobilność. Ale auta elektryczne trzeba jednak czymś naładować, więc zapotrzebowanie na energię będzie rosnąć. Musimy zachować zdrowy rozsądek. W Polsce jest brak zaufania, że kto inny niż państwowe spółki może być dobrym partnerem do budowania koszyka energetycznego. A przecież partner nie musi być prywatny, tylko choćby komunalny, co w obrębie wytwarzania i dystrybucji mogłoby się sprawdzić. Bo blackout naprawdę nam grozi.
Andrzej Grzyb, europoseł EPP, szef klubu PSL w Parlamencie Europejskim, członek komisji środowiska (ENVI) w PE. W polskim Sejmie poseł w latach 1989-1991, 1993-1997, 2001-2009. Absolwent Wydziału Ogrodniczego Akademii Rolniczej oraz Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu.
źródło: Forsal.pl
Artykuł Polsce naprawdę grozi blackout. Będziemy musieli zmienić naszą energetykę – wywiad z Andrzejem Grzybem pochodzi z serwisu Andrzej Grzyb.